wtorek, 19 stycznia 2010

Ushuaia - dzien 3, wycieczka statkiem

O 9 rano stawilismy sie w porcie, czeka nas 5h na statku, a potem 4h zwiedzania okolic w autobusie (cala wycieczka ok. 240 PLN). Plyniemy turystycznym katamaranem, na pokladzie dostalismy kawe, herbate i ciastka. Zabralismy oczywiscie wlasny ekwipunek - mamy empanady!

Pierwszy przystanek - wyspa kormoranow. Statek zatrzymuje sie, wszyscy robia zdjecia, plyniemy wokol wyspy, zatrzymujemy sie, zdjecia. Tak wygladaja tez kolejne przystanki. Drugi stop - wyspa lwow morskich. Ale lwow nie ma. Plyniemy dalej i szukamy ich, przeniosly sie na inna wyspe. Bylismy swiadkami proby gwaltu(?) na mlodej lwicy, ale byla sprawniejsza od wielkiego samca i uciekla do wody. Kolejna wyspa, inne ptaki. I kolejna - stara latarnia morska. I ostatnia wyspa - pingwiny. Bardzo fajne male stworzenia, ten gatunek mial do 40cm wzrostu. Wiekszosc na brzegu, nieruchawa, czasem dreptaly sobie po pingwiniemu kiwajac sie z lewej na prawa. Kilkanascie sztuk szalalo w wodzie, sa to bardzo sprawni plywacy - rzucali sie w fale, wyplywali po kilku sekundach kilkanascie metrow dalej, po drodze skaczac czasem nad powierzchnie wody.

Sporo turystow tutaj po 5h zakonczylo wycieczke i wrocilo katamaranem do Ushuai, my niestety przegielismy i rozszerzylismy ja o kolejne 4h. Zaczelo sie od osady pierwszych (cywilizowanych) mieszkanoc Ziemii Ognistej, rok 1880. Dosc nudne muzeum zrobione z ich domu, owczarnia, stolarnia. Po krotkim zwiedzaniu jakis cwaniak z biura podrozy wymyslil 2h przerwy. W okolicy NIC nie bylo poza 1 restauracja, wiec po prostu chcieli zrobic im tam obrot. Zbuntowalismy sie i spedzilismy ten czas lezac na niedalekim polu w oslonietym od wiatru miejscu. Przez 2h nie robilismy nic, poza kilkoma zdjeciami spotkanego przypadkiem kota. Grzechowi skonczyly sie fajki i zrobil sie nerwowy, inni turysci, ktorzy tez sie dali na to nabrac byli rownie niezadowoleni. Dalsza czesc wycieczki (juz busem), to postoj przy powiginanych przez wiatr drzewa (fajne, ale podobne widzielismy dzien wczesniej), postoj z widokiem na jezioro (nawet aparatow nie wyjelismy) i postoj w hodowli psow husky - wygladalo to jak maly oboz koncentracyjny dla psow, ktore mieszkaja w niebieskich beczkach po benzynie ustawionych w rownych rzedach i maja bardzo smutne oczy... absolutnie zalujemy ze przedluzylismy ta wycieczke o ta czesc, dodatkowo za to placac, niestety nie wiedzielismy co bedzie w programie i kupilismy to troche w ciemno, musimy na przyszlosc bardziej uwazac. Ale wazne, ze lwy i pingiwny byly super!

1 komentarz:

  1. Fantastyczna i bardzo pomocna relacja, jutro bedziemy w Ushuaii i dzieki Wam juz wiemy czego nie robic:)
    Pozdrawiamy
    Ewa i Dominik

    OdpowiedzUsuń