czwartek, 7 stycznia 2010

Dotarlismy do Buenos Aires...

...wobec czego dzieli nas w tej chwili Ocean Atlantycki, 4 godziny przesuniecia czasu, ok. 14.000 km i 40 stopni Celsjusza ;)

Siedze wlasnie w hostelu. Bardzo przyjemne miejsce, chociaz trafil sie nam pokoj na parterze od strony ulicy, wiec ze wzgledu na halas ciezko bedzie sie wyspac. Niemniej hostel jest bardzo przyjemny, obsluga przyjazna i jest pelen fajnych ludzi. No i ma 2 kompy podlaczone do internetu! (niestety, co widac, na kompie nie polskich znakow, a co gorsza jest on zamkniety w skrzyni, wiec niestety nie moge podlaczyc aparatu i zdjec dzis nie bedzie)

Jak tu dotarlismy - lot do Rzymu przebiegl bez wiekszych zaklocen. W Rzymie 6 godzin przerwy w oczekiwaniu na nastepny lot. Pizza, piwo - barman probowal nas oszukac na kase, nie dalismy sie - ale ze takie cos, juz tu, jeszcze w Europie... Nastepny lot, juz do Buenos trwal 14 godzin, lecielismy Boeingiem 777. Obok nas siedziala 25-letnia rosjanka - Lena. Leciala samotnie do Argentyny i Urugwaju. Opowiadala ze wczesniej samotnie odwiedzila takze Tanzanie i Sierra Leone w Afryce i Australie. Jak ona daje rade, to i my damy ;) Chcialem w czasie lotu przerobic kurs hiszpanskiego, ktory mialem nagrany w mp3, ale okazalo sie ze szum silnikow byl zbyt glosny i nie daje sie tego sluchac. Sluchalem zamiast tego glosniejszego audio booka - padlo na "Ojca Chrzestnego". Gdzies w Afryce Zachodniej samolot wpadl w straszne turbulencje, spadl o kilka metrow w dol, na pokladzie wszystko podskoczylo. Momentalnie spocily mi sie dlonie. Probowalem kontrolowac ten odruch, ale okazalo sie ze przy kolejnych turbulencjach dzieje sie to samo - wydaje sie ze swiadomy czlowiek jest w stanie kontrolowac swoje emocje i odruchy, ale okazuje sie ze w niektorych sytuacjach nie jest to mozliwe, nawet zdajac sobie sprawe ze zagrozenie nie jest duze i starajac sie przejac kontrole nad wlasnym cialem. Z ciekawoscia rozejrzalem sie wokol - u innych ludzi zaobserwowalem te same, a nawet znacznie gorsze objawy...

Po 14 godzinach meczarni w ciasnym samolocie i kilku 1-godzinnych drzemkach dotarlismy na miejsce. Na lotnisku zaczepil nas brytyjczyk w naszym wieku - William. Okazalo sie ze jedzie w naszym kierunku, wiec wspolnie wzielismy taksowke. Jako ze on najlepiej radzil sobie z hiszpanskim, ku naszemu zadowoleniu to on negocjowal cene. Taksowkarz byl najgorszym kierowca z jakim mialem nieprzyjemnosc jezdzic, az szkoda komentarza jak chamsko zachowywal sie na drodze i ile niebezpiecznych sytuacji wywolal. Chociaz jesli przyjechalismy tu dla emocji - to on nam je zapewnil... W ogole styl jazdy argentynczykow jest dramatyczny - niewiele rozni sie od wloskiego, kto byl ten wie jek to wyglada, to samo z reszta dotyczy pieszych, ktorzy maja gdzies wszystkie przepisy. Taksowkarz dal nam tylko jedna rade, nad ktora nawet sie chwile zastanawialismy ;) proponowal zebysmy zamiast nad Iguazu Falls pojechali do turystycznej miejscowosci Mar del Plata nad oceanem, bo tam pol Buenos spedza wakacje i tamtejsze "las chicas are much better than the Falls", jak tlumaczyl, juz w wiekszosci po angielsku. ;)

W hostelu spotkalismy kolejna ciekawa osobe - 19-letnia francuzke, ktora tez dzisiaj tutaj przyjechala ze swoim chlopakiem. Zostaja 3 miesiace w Argentynie, 3 miesiace w Chile, 3 miesiace w Peru i 3 miesiace w Boliwii - wszedzie w ramach wolontariatu zostaja na misjach, beda zajmowac sie dziecmi, w zamian za dach nad glowa, jedzenie i mozliwosc nauki hiszpanskiego. 19 lat! Ja w tym wieku glownie gralem w gry komputerowe... ;)

Co do samego miasta - z dwoch stron obeszlismy cale centrum Buenos, raz za dnia zanim nas przyjeli do hostelu, drugi raz wieczorem, chcac zobaczyc inne oblicze miasta. Miasto jest bardzo europejskie w charakterze, zabudowa hiszpanska, ludzie z zachowania i wygladu bardziej wloscy. Roslinnosc nie jest bardzo tropikalna, widzielismy tylko kilka palm, troce czesciej zdarzaja sie akacje i tuje, reszta jakby z polski. Widzielismy kilka duzych fiatow, nie mam pojecia skad oni je tu wzieli. Z innych ciekawostek - bardzo popularni sa tu zawodowi wyprowadzacze psow - kilkanascie razy widzielismy ludzi ciagnacych lub bedacych ciagnietymi przez stada kilkunastu psow na dlugich smyczach...
W kazdym razie, miasto nie ma nic ciekawego do zaoferowania, centrum jest brzydkie, krotko mowiac - miasto jest okropne! Utwierdzila nas w tym dodatkowo wieczorna wizyta w centrum - kiedy to ze wszystkich domow na ulice wyrzucono ogromne ilosci workow ze smieciami - praktycznie na kazdym rogu lezaly ich sterty. Czesc z nich porozrzucana po ulicach przez przejezdzajace samochody, bawiace sie tym dzieci albo grzebiace w smieciach ptaki. Syf straszny. Szczerze mowiac nie za bardzo chce sie nam tu spedzac wiecej czasu, ale jutrzejszego dnia musimy tu jeszcze byc, dopiero pojutrze jedziemy dalej...

4 komentarze:

  1. no to gratki, bo 14 godzinw samolocie to koszmar dla nog :P
    czekamy za foto :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dawać mnie tu fotki

    OdpowiedzUsuń
  3. zaticzki do uszu se kupta, potrafia ocalic noc a w konsekwencji nastepny dzien :) my sie bez tego nie ruszamy na zadna wycieczke.

    OdpowiedzUsuń
  4. pomyslimy i o zatyczkach, ale zazwyczaj mamy takie intensywne dni, ze jednak spimy jak dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń