wtorek, 19 stycznia 2010

Miedzy Iguassu a Ushuaia

Iguassu
Duzo sie ciekawego nie wydarzylo, ale...
Belgowie narkomani z naszego pokoju nie wrocili na noc, wiec przypuszczamy, ze ich kontrola na granicy brazylijskiej zlapala. No ale moze sie po prostu gdzies dobrze zabawili... Wieczorem w knajpie jedlismy steki argentynskie, byla to knajpa dla lokalnych, staramy sie takie wyszukiwac, a nie stolowac sie w lokalach dla turystow. Przy jednym ze stolikow siedziala amerykanska turystka, a ze nawet dosc atrakcyjna byla, to lokalni ja coraz bardziej nagabywali. Uratowalismy ja, dosiadajac sie do niej, za co nam dlugo dziekowala. Okazalo sie, ze jest ona nauczycielka trudnej mlodziezy w Brooklynie a przyjechala robic jakies badania na motylach(?). Pochodzila z Niemiec i miala spore problemy ze skladaniem zdan po angielsku(!), wiec nie rokuje jej podopiecznym zbyt swietlanej przyszlosci... Wracalismy znowu autobusem przez 17h, klima znowu slabo dzialala, po drodze bylo kilka kontroli losowo wybranych bagazy, naszych nie przeszukiwali.

Buenos Aires
Dotarlismy na miejsce wczesnie rano, samolot mielismy dopiero nastepnego dnia z rana, wiec dalismy miastu jeszcze jedna szanse zeby nas do siebie przekonalo. Zostaly nam dwie dzielnice polecane w przewodnikach do zwiedzenia. Racoleta - turystyczne miejsce, bardzo fajny zabytkowy cmentarz, duzo parkow, wielki metalowy kwiat - symbol Buenos (i ostatniego rajdu Dakar) - jest na jednej fotce. Ogolnie duzo sie nachodzilismy, a jakos bardzo ciekawie nie bylo. Ponad godzine szukalismy miejsca gdzie mozna wypic cerveze, nic ciekawego nie znalezlismy. Druga dzielnica - La Boca, stara dzielnica portowa, ponoc bardzo niebezpieczna w nocy, a i za dnia zdarzaja sie "wypadki". Taki bydgoski Londynek albo warszawska Praga ;) Z naszego hostelu dwoch ludzi stracilo tam plecaki z pieniedzmi, dokumentami i aparatami. A ze mialo byc tam fajnie (nie bylo), to zostawilismy kase, dokumenty i aparaty w hostelu i poszlismy. Dzielnica bardzo brzydka, stare budynki tez nie byly ladne, ani klimatyczne, byly po prostu starymi brzydkimi budynkami, port tez brzydki i brudny - ale wcale nie byl to taki stary port z klimatem, po prostu stary port przemyslowy. Najbardziej wartosciowym punktem tego wyjscia byly lody w McDolandzie i wcale tu nie przesadzam. W drodze powrotnej juz w centrum, trafilismy na ryneczek z kawiarenkami i pokazami tango, tam sie posililismy i zrobilismy przerwe po calodziennym chodzeniu. Przyjemny klimat, ciekawe pokazy tanca, dobre piwo. Highlight of the day. Ale ten placyk ma sie nijak do podobnych w Atenach, Rzymie czy Barcelonie. Po raz kolejny miasto nas do siebie nie przekonalo. Podobno nocne zycie jest ciekawe (tak mowili inni turysci), my go nie zaznalismy ze wzgledu na to ze chcielismy raczej zobaczyc miasto a nie imprezowac, bo to mozna robic wszedzie.

Lecimy na poludnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz