środa, 20 stycznia 2010

El Calafate - opis, fotki

Dotarlismy tu z Ushuai o 1.30 w nocy, hostel, spanie. Hostel Del Glaciar Libertador, bardzo wysoki standard. Ceny jak wszedzie w Argentynie, ok 40 PLN. El Calafate jest bardzo turystyczna, niezbyt ciekawa miejscowosca lezaca na skraju PN Los Glaciares. Miejscowosc nie oferuje zadnych atrakcji, poza wizyta na pobliski lodowiec Perito Moreno, chcemy sie tam wybrac. Mozna stad tez jechac do PN Torres del Paine w Chile, ale to za droga na nasz budzet zabawa. El Calafate bardzo dynamicznie rozwija sie przez ostatnie lata, a to dlatego ze prezydent Argentyny stad pochodzi i mocno wspiera miasto, m.in. dotowane sa bilety lotnicze do Buenos, z czego wlasnie skorzystalismy.

Za dnia dlugo spalismy (chorzy), pozniej caly dzien zalatwialismy rozne sprawy formalne: internet, wycieczka na lodowiec - na jutro nie bylo biletow, wiec zamowilismy na za 5 dni (350 PLN), bilety do El Chalten (100 PLN w dwie strony), bilety lotnicze do Buenos (ok 500 PLN), autobusem wyszloby nas drozej i z 4 dni bysmy jechali. Ogolnie dzien jakos szybko zlecial. W pokoju jestesmy z hiszpanska para. Podpowiedzieli nam kilka ciekawych tras trekkingowych do zrobienia w Chalten. My im za to poopowiadalismy najlepiej przejsc Iguassu.

Dzis, kolejny dzien - jedziemy do El Chalten. Na autobus o 8-mej nie bylo miejsc, jedziemy o 13-tej. Nie mamy hostelu, na jakies 8 sprawdzonych nigdzie nie bylo miejsc. W miescie jest ich z 20, wiec mamy jeszcze pare opcji, ale moze byc ciezko...

Przed poludniem mielismy troche wolnego, na mapie okolic Calafate znalezlismy jeziorko, poszlismy tam. Nie bylo zadnego szlaku, szlismy na azymut, jakas stara drewniana kladka, osiedle domkow, betonowa ulica, koniec cywilizacji i pole. W miejscu gdzie mialo byc jeziorko znalezlismy wrzosowisko, woda na horyzoncie. Zdaje sie ze jeziorko wyschlo. Po jakims czasie wrzosowisko przerodzilo sie w bagnisko, grunt zapadal sie pod kazdym krokiem, ale dalo sie isc. Po drodze przylaczyly sie do nas 2 psy, szly przodem, my za nimi. Wokol nie bylo nic, zadnych turystow, na horyzoncie majaczyla tylko budowa jakiejs drogi. Doszlismy do kresu ladu. Na jeziorze niespodziewanie znalezlismy stado flamingow! Bardzo fajny klimat.



Wszystko wokol przykrywaly chmury. Idac krawedzia ladu natknelismy sie na truchlo jakiegos zwierzecia... Nagle przeszla nam ochota na kupione po drodze empanady...



Psy szalaly po okolicy, wbiegaly do wody i przeganialy ptaki, gryzly sie, skakaly po bagnisku.




Po jakims czasie chmury sie rozstapily, na horyzoncie pokazaly sie gory, a po chwili tecza... Bajka! No i nikt tu nie dociera, znowu strategia unikania glownych szlakow dala dobre wyniki...



4 komentarze:

  1. Przepiękne zdjęcia, rób tak dalej, życzę zdrowia pozdrawiam
    mama

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo bardzo fajne fotki, dzieki, super sie podrozuje palcem po mapie, bez ruszania sie z fotela! Co za wygoda! A kawe tam dobra maja?
    /mat

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja bym się z chęcią z fotela ruszyła, palcem po mapie jest smutne...
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Moze zastanowcie sie, czy nie wydacie po powrocie ksiazki z opisami (zaskakujaco fajnymi) oraz ze zdjeciami??? Ciocia G

    OdpowiedzUsuń