wtorek, 6 kwietnia 2010

Quito, Mitad del Mundo

W Quito zostalismy kilka dni przed Galapagos i kilka dni po. Potrzebowalismy chwile odsapnac, zarowno po Iquitos, jak i po Galapagos. Moze dziwicie sie, ze jestem na wakacjach i pisze o potrzebie odpoczynku. Ale to nie sa zwykle wakacje, tylko dosc intensywna podroz... Po 3 miesiacach w trasie czlowiek naprawde potrafi byc juz zmeczony. Narzucilismy sobie wczesniej zbyt duze tempo, zbyt duzo chcielismy zobaczyc w zbyt krotkim czasie i to nas troche wykonczylo. Na kraje, ktore odwiedzilismy trzebaby poswiecic z 5-6 miesiecy, w 3 miesiacach powinnismy byli zakonczyc gdzies pewnie na Peru, tak zeby zobaczyc wszystko, jednoczesnie sie nie przemeczyc i miec pelna satysfakcje z tego co chcielismy zobaczyc. Tak czy siak, zmeczeni odpoczywalismy sobie kilka dni w Quito, czujac duza potrzebe zeby nic-nie-robic i posiedziec przez jakis czas w jednym miejscu. Trafilismy na bardzo fajny hostel - Grinn House (ladny, czysty, 7 USD ze sniadaniem, troche glosny z rana bo przy glownej ulicy), hostel ma tez wlasne biuro podrozy (Ground Control), obslugiwane przez sympatyczna Catalin. To z tym biurem bylem na wulkanie Cotopaxi, Catalin szukala nam tez rejsow po Galapagos, niestety nie znalazla ofert, ktore nam odpowiadaly (Aida Maria nie byla wtedy jeszcze w cenach last minute). Tak czy siak, jesli ktos chce jechac na Galapagos, to mozna kontaktowac sie z Catalin z biura Ground Control, sa wiarygodni (przynajmniej na tyle, na ile bylem w stanie to zweryfikowac).

GROUND CONTROL
Agencia de viajes, tour a la sierra y galapagos
Quito - José Calama N24C(112) y Av. 6 de diciembre
Telf.: (593-2) 2909-880
info@groundcontroltrips.com

Grinn House lezy na ulicy Jose Calama, to glowna ulica imprezowa w Quito, jest tam wiele pubow, barow i dyskotek. Tam tez spedzilismy kilka wieczorow, razem z Roberto - amerykaninem ekwadorskiego pochodzenia, ktory mieszkal z nami w hostelu i oprowadzal nas po nocnym zyciu Quito.

To moze cos o Quito za dnia... Quito jest stolica Ekwadoru, lezy tuz pod rownikiem, na wysokosci 2300 metrow, w Alei Wulkanow. Miasto ma 1,4 mln mieszkancow i 86 km dlugosci(!) - gdyz lezy na zboczu gor, jakby w dolinie (ale nie do konca, bo kawalek dalej jest nastepna, jeszcze glebsza dolina). Miasto jest mocno hiszpanskie, ma ciekawa kolonialna zabudowe. Z ciekawostek, to Quito razem z Krakowem byly dwoma pierwszymi miastami na swiecie wpisanymi na liste dziedzictwa kulturowego UNESCO. W Quito jest duzo kosciolow, wlasciwie w starym Quito sa glownie koscioly. W trakcie spaceru po miescie okazalo sie, ze jednak chyba nie lubie fotografowac architektury, wiec w Quito zdjec za bardzo nie porobilem...

Kilka kilometrow na polnoc od Quito przebiega rownik. Przechodzi on przez sam srodek miejscowosci Mitad del Mundo (czyli Srodek Swiata). Do MdM mozna wykupic wycieczke w ktoryms z biur za ok 25-30 USD, Catalin doradzila nam jednak zeby jechac tam na wlasna reke, autobusami liniowymi. Wiec 3 autobusami, za lacznie 1,8 USD dojechalismy na miejsce. A tam - wielki pomnik rownika! Na poczatku XVIII wieku ktos wyliczyl, ze wlasnie tam jest rownik, pozniej postawiono mu (rownikowi, nie ktosiowi) pomnik i muzeum oraz planetarium. Wstep do muzeum 2 USD, z planetarium 3 USD. W planetarum tez bylismy - bardzo fajne show, niestety po hiszpansku, wiec nie wszystko zrozumialem, ale bylo tam na tyle ciekawie, ze po powrocie planuje wybrac sie ponownie do planetarium w Toruniu.

Rownik jest tu oznaczony gruba czerwona kreska. Na tle pomnika rownika lece z powrotem do Was, na polkule polnocna! ;)



...no prawie wracam, bo gdzies z 300 lat poziej okazalo sie, ze rownika wcale nie ma tam gdzie jest jego pomnik, ale jest on 150 metrow dalej na polnoc. Przynajmniej wg obliczen wskazywanych przez GPS. W kazdym razie szacunek dla tych, ktorzy wyliczyli to w XVIII wieku, za tak mala pomylke! Udalismy sie i do drugiego muzeum, ktore lezy na nowym rowniku - wstep ponownie za 3 USD. To muzeum to nie jest juz wielki panstwowy moloch, a male, kameralne, prywatne muzeum. Zdecydowanie ciekawsze od tamtego (chociaz nie maja planetarium).

To chyba jedyne nasze wspolne z Grzechem zdjecie! Ale za to jestesmy na roznych polkulach swiata ;)



W tym muzeum mozna przeprowadzic kilka eksperymentow "naukowych", ktore "udowadniaja", ze tu rzeczywiscie jest rownik - te eksperymenty to:
- spuszczanie wody z metalowego zlewu - no to bylo, wbrew pozorom calkiem ciekawe, musze przyznac. Bardzo sceptycznie do tego podchodzilem, wiedzialem ze jest tam jakas sztuczka, bo niby czemu metr na polnoc mialo by sie z ta woda dziac cos innego niz metr na poludnie... niemniej nie udalo mi sie wypatrzec w tym zadnego haczyka... Woda na jednej polkuli krecila sie w jedna strone, na drugiej w druga, a na czerwonej kresce spadala w dol... A zlew byl ten sam. Sam go przestawialem, zeby nie bylo, ze ktos go ustawia pod innym katem albo w jakims specjalnym miejscu. Woda stala nieruchomo za kazdym razem. A jednak pozniej sie krecila, w rozne strony... A moze byl tak jakis podmuch, jakis ruch reka w trakcie wyjmowania korka, cokolwiek, cos musialo byc... jednak nie wiem co :)
(jak ktos tam bedzie, to sprobujcie sami wyciagac korek, bo moze na tym sztuczka polega, u nas zawsze przewodniczka wyciagala ;)
Musze tez sprawdzic na jakiej bazie ustawiali i kalibrowali caly system GPS, przeciez tam tez mogli sie pomylic!
- stawianie jajka na glowce gwozdzia - da sie to jajko postawic! Ale nie wiem czy da sie je tez postawic kilka metrow dalej, bo tam juz gwozdzia nie bylo!
- cwiczenia fizyczne - to bylo megadziwne! Nasza przewodniczka kazala jednej osobie trzymac rece zlaczone wysoko w gorze - jak do modlitwy, a druga osoba miala te rece sciagnac w dol (ciagnac swoimi rekoma), zwalczajac opor. Nie wiedzielismy czym ma sie roznic to cwiczenie na rowniku od tego samego kilka metrow dalej - niemniej na czerwonej kresce duzo latwiej bylo tej drugiej osobie sciagnac rece pierwszej osoby w dol. I probowalismy obaj, w obu miejscach, czasem jedna reka, czasem dwoma. I zawsze to dzialalo!

Wiec, Szanowni Panstwo! Bardzo chcialem mit rownika obalic, no tym razem mi sie to niestety nie udalo, ale moze kiedy indziej, w innym miejscu rownika sie uda! W koncu rownik ma jakies 40.000 km dlugosci! ;)

A jednak sie kreci!



W tym muzeum jest tez sporo innych atrakcji - m.in. informacje o ekwadorskich plemionach indianskich, skory gigantycznych anakond, martwe weze w formalinie, lub (tez w formalinie) rybka, ktora gdy jakis mezczyzna nieopatrznie zalatwi swoja pierwsza potrzebe do Amazonki, to ta rybka moze mu wplynac tam gdzie boli najbardziej... ;) Rybka ma zadziory, wiec wyjac jej sie nie da, trzeba ciac... a to kolejny powod, zeby unikac dzungli!
(pierwszy sloik w lewej, rybka jest niemala...)



Byla tez prawdziwa, zmumifikowana przez indian 150 lat temu ludzka glowa, wielkosci pileczki tenisowej! Byla tez inna, w duzo lepszym stanie, swiezsza, ale tamtej nie mozna bylo fotografowac...



Byla tez indianska chata.



A w niej cos, co w Polsce uznano by za zoo lub zagrode dla zwierzakow-przytulanek, a tutaj byla to... spizarnia ze swiezym jedzeniem! Swinka morska to tutejszy przysmak. Sam chcialem jej sprobowac, ale jak w menu zobaczylem zdjecie, na ktorym taka swinka byla w calosci rozlozona na talerzu, ubita tluczkiem i usmazona, to jednak zrezygnowalem, majac przed oczami wspomnienie chomika sprzed lat...



W muzeum byly tez karmniki dla ptakow, w tym dla kolibrow. Jeden z nich krecil sie po okolicy.



I na tym konczy sie relacja z Ekwadoru. Bylo jeszcze kilka miejsc, ktore chcielismy odwiedzic, ale z racji ograniczonego czasu postanowilismy spedzic go w Kolumbii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz