piątek, 9 kwietnia 2010

Kolumbia - Cali, Cartagena

Do Kolumbii z Quito jedzie sie autobusem 5 godzin (5 USD). Byle jaki, maly autobus podmiejski, a jego cala przednia sciane zajmowal nowy, wielki telewizor LCD, jakies 45 cali. W drodze puscili dwa filmy, ktore pare miesiecy temu lecialy u nas w kinach, wiec szybko zlecialo. Po dotarciu do przygranicznego Tulcan nalezy wziac taksowke na granice (3 USD). Przed przekroczeniem granicy przejrzelismy bagaze zgodnie z zaleceniami z przewodnika - ktos mogl nam podlozyc w autobusie narkotyki (na przynete zeby przemycic bokiem wieksza partie), podobno to sie zdarza, wiec lepiej dmuchac na zimne. Schowalismy dolary zostawiajac na wierzchu tylko niewielka ich ilosc na ewentualne lapowki (po lekturze ksiazek WC). Jednak okazuje sie, ze granica ekwadorsko-kolumbijska jest bardzo dobrze zorganizowana, check-out z jednego panstwa, check-in do drugiego, zadnych kontroli bagazy i przechodzi sie bez zadnych problemow z nowymi pieczatkami na druga strone. Tam znowu taksowka za 3 USD trzeba dojechac do kolejnej miejscowosci - Ipiales, tam jest dworzec autobusowy. Wypytalismy taksowkarza jakie sa najlepsze firmy przewozowe (czekala nas calonocna jazda w Kolumbii, czulismy sie niepewnie). Taksowkarz byl bardzo pomocny, wyszedl z nami na dworzec, wskazal autobusy jadace do Cali, nawet poszedl z nami kupic bilet. Juz mialem mu dac za to jakis maly napiwek, gdy zobaczylem, jak to samo uczynil wlasnie sprzedawca biletow autobusowych za to ze dostal 2 klientow! Kazdy tu kazdemu napedza biznes! Jazda byla ciezka, liczylismy na sen, ale kierowca sie spieszyl i naszym sredniej wielkosci autobusem jadacym przez gory BARDZO rzucalo na lewo i prawo. Na szczescie nie widzielismy drogi. Niemniej byla to bezsenna noc.

CALI

Do Cali dojechalismy nad ranem, udalismy sie do hostelu "Pelican Larry" po rekomendacji Roberto z Quito. Bardzo dobry hostel, wygodny, czysty, cieple prysznice, polecam, 28 PLN. Nie lezy w centrum, ale to podobno lepiej, bo szlyszelismy ze centrum Cali jest bardzo niebezpieczne. Cali slynie z tego, ze tutaj podobno jest najwiecej zakompleksionych kobiet, ktore stwierdzily, ze ich naturalne piekno nie jest dla nich wystarczajace i poddaly sie operacjom powiekszania biustu. Na bazie przeprowadzonych obserwacji moge stwierdzic, iz teoria ta jest (prawdopodobnie, nie widzialem wielu innych miast w Kolumbii) prawdziwa - statystycznie rzecz biorac, wielkosci biustow kobiet w Cali sa istotnie wieksze od wielkosci biustow kobiet spoza Cali...

Wiekszosc pierwszego dnia spedzilismy odsypiajac nieprzespana noc. Wieczorem, wraz z innymi spotkanymi w hostelu ludzmi, udalismy sie na miasto, aby poznac Kolumbie noca. Do centrum nie doszlismy. Po drodze bylo tyle roznych lokali, przed ktorymi stoja naganiacze i naganiaczki polujacy na klientow, ze w koncu wybralismy jeden lokal, pozniej drugi, trzeci... Kolumbijski rum jest rewelacyjny! Muzyka w lokalach swietna, salsy tanczyc nie umiem, ale z reggaetonem dalem sobie rade! ;) Kolejnego dnia w Cali odsypialismy nieprzespana noc i udalismy sie do centrum handlowego (mielismy do uzupelnienia zapasy i garderobe, no i przeciez pozostaly do przeprowadzenia badania statystyczne, a to najlepsze miejsce), no a wieczorem planowalismy zwiedzic centrum. Jak tylko nasza recepcjonistka uslyszala, ze idziemy do centrum, wstala i bardzo energicznie i stanowczo powiedziala "NIE IDZCIE!", no i uslyszelismy o tym jak to jest niebezpiecznie, szczegolnie dla gringos, ilu ludzi z hostelu zostalo tam napadnietych i potracilo pieniadze, dokumenty i aparaty... wiec znowu z tego zrezygnowalismy... i poszlismy powtorzyc poprzedni, jakze udany, wieczor (z minimalna, niezbedna iloscia gotowki w kieszeniach). Nocne zycie Kolumbii to nie jest temat na bloga, mozemy podyskutowac przy piwie. ;) W kazdym razie, o czym przekona sie kazdy kto do Kolumbii (a przynajmniej do Cali) sie uda, na kazdym rogu mozna kupic roznego rodzaju narkotyki, sprzedaja je wszyscy nocni Kolumbijczycy - od kloszardow, poprzez portierow, taksowkarzy, kelnerki, czy nawet sprzedawcow kwiatow... "Moze kwiatka? Nie! To moze kokaine?", "Amigo, quieres marihuana?", "Gringo! Koka? Ganja? A girl? A boy? Tengo fotos!". Tak, tak, uslugi seksualne wszelkiego rodzaju tez mozna tam latwo "nabyc", panowie na ulicach maja zdjecia kobiet, a niektorzy panowie probuja sprzedac takze swoje uslugi...
Ze WSZELKICH uciech (badz niekoniecznie uciech) tego rodzaju zrezygnowalismy, zeby nie bylo watpliwosci. A wlasciwie nie trzeba bylo rezygnowac, bo nawet sie nad tym nie zastanawialismy. I to na razie musi Wam wystarczyc. Wiec w sumie wyszlo, ze centrum Cali nie zwiedzilismy, ale z tego co ludzie mowia, to niewielka strata, dla nas Cali bylo tylko przyczolkiem zeby leciec dalej na polnoc.

Nastepnego dnia mielismy lot do Cartageny nad Morzem Karaibskim. Okazuje sie ze loty w Kolumbii nie sa drogie - za przelot z Cali do Cartageny (z przesiadka w Bogocie) i za kolejny lot, za pare dni, z Santa Marty z powrotem do Bogoty, zaplacilismy razem okolo 450 PLN, autobusami wyszloby troche mniej (acz nieduzo, chcac zachowac ich w miare przyzwoity standard, dla bezpieczenstwa), a czasu stracilibysmy duzo wiecej.

CARTAGENA

Zabytkowa czesc Cartageny jest jednym z najladniejszych starych miast jakie w zyciu widzialem! Na rowni z Barcelona, Rzymem, Paryzem, czy Krakowem, choc Cartagena jest moze nieco mniej zroznicowana. Jest to oczywiscie zdanie moje, bardzo subiektywne. Niemniej, miasto jest niesamowite, doskonale zachowane, w kolonijnym stylu i
ma wspanialy klimat. Jest tez bardzo przyjazne turystom - mnostwo hoteli i hosteli, tanie taksowki, przyjazna policja, udzielajaca informacji turystycznych, kawiarenki, dorozki, kuglarze, lodziarze itp. A jednoczesnie Ci wszyscy ludzie nie sa tak nachalni jak np. w Cusco, gdzie nie mozna sie bylo opedzic od sprzedawcow. Slowem - uroda i klimatem - miasto idealne dla turystow. Miasto ma tez ciekawa historie, w telegraficznym skrocie - miasto to bylo portem, z ktorego Hiszpanie transportowali do Europy wszystkie dobra ukradzione poludniowoamerykanskim indianom oraz byl to tez glowny port handlowy. Stad miasto bardzo szybko sie rozwijalo, przewijaly sie przez nie tony zlota. Miasto polozone bylo poczatkowo na malej wyspie tuz przy ladzie, od jednej strony morze, z drugiej bagna. W ten sposob latwiej bylo je bronic przed agresorami, ktorych nie brakowalo. Karaiby byly rajem takze dla piratow. Na miasto napadano wiele razy, kilka razy skutecznie je rabujac. Miasto zdobyl miedzy innymi slynny (tutaj) pirat Sir Francis Drake. Wokol miasta zbudowano grube mury i kilka fortow obronnych. Najwiekszy napad na Cartagene mial miejsce w 1741 roku, kiedy to 186 statkow i 24 tysiace zolnierzy zostaly odparte przez 6 statkow i 6 tysiecy zolnierzy (i grube mury, i ulewne deszcze, i zolta febre)!

W miescie duzo hosteli znalezc mozna na ulicy Media Luna, tam warto czegos szukac, nasz hostel tez nazywal sie Media Luna. Bardzo oryginalny hostel imprezowy. Zbudowany chyba w starych barakach, 8-osobowe pokoje, ale przestronne i czyste. Otwarte drzwi, jak w nieslawnym the Point w Limie, i duzy dziedziniec na srodku. A na dziedzicu lezaki, hamaki, palmy i basen. Wszyscy faceci (poza nami, oczywiscie, niestety?) wygladali jakby ostatnie lata zycia spedzili na silowni, a poranek u kosmetyczki na depilacji... Czulem sie nieswojo... Kobiety w duzej czesci wygladaly jak ze "Slonecznego patrolu". Wyjatkow od tej reguly, bylo bardzo niewiele. Wiekszosc z tych ludzi calymi dniami przesiadywala nad basenem z najnowszymi modelami laptopow, iPodow i innych kolorowych gadzetow. Czulismy sie tam nieswojo i tak jakos... nie pasowalismy. Niemniej hostel w dobrym punkcie miasta, w dobrej cenie, czysty, juz sie wprowadzilismy, wiec i tam zostalismy. Swoja droga ciekawe skad Ci ludzie sie tam wzieli? Moze hostel ma jakies oryginalne recenzje w przewodnikach albo na portalach z informacjami o hostelach, albo raczej w jakis gazetach imprezowych, bo jakos tych ludzi tam sciagaja... My trafilismy przez przypadek i przyciagnal nas basen i fajna muzyka.

W Cartagenie spedzilismy trzy dni, w czasie ktorych szwedalismy sie po miescie, zwiedzalismy i co chwile pilismy soki ze swiezych owocow. Co kawalek sa tu stoiska z owocami i blenderami, za 4 PLN mozna dostac pol litra pysznego soku z najbardziej egzotycznych owocow, zmiksowanego z lodem - rewelacja! Blender to bedzie pierwszy zakup po powrocie, tym bardziej, ze idzie sezon truskawkowy! :) Slonce i upal sa tu jednak nie do wytrzymania, za dnia jest bardzo ciezko wytrzymac, miasto wymiera. Wszystko odzywa wieczorem. My tez swoj rytm dnia do tego dostosowalismy. I mimo, ze Cartagena lezy nad Morzem Karaibskim, my go tam wlasciwie nie widzielismy. Mielismy go jeszcze zaznac w Tagandze.

Jeden z fortow na obrzezach starego miasta



Szalony kapelusznik



Typowa uliczka - kawiarenka i sklepik



Panorama (nowego) miasta z fortu.



Colombia libre!



Mury fortu maja grubosc do 20 metrow.



Wewnatrz murow.





Rozne zdjecia w forcie mozna robic ;)













Moze to nie pelikany, ale golebie tez czasem sa fotogeniczne!







Cartagena i widoki z jej ulic, niestety dnia fotograficznego siadla mi bateria...











Pani krawcowa...



...i pan fryzjer...



...z ktorego uslug obaj skorzystalismy!



U fryzjera z reszta wyszla moja nieznajomosc hiszpanskiego - mial mi tylko przyciac brode, a pojechal maszynka i po glowie! Zanim sie zorientowalem, musial wyrownac z drugiej strony, pozniej z gory... Wiec na razie mnie na zdjeciach nie zobaczycie! ;)















































































2 komentarze:

  1. kurde chyba tam bylem:):)

    OdpowiedzUsuń
  2. fotki niesamowite, swietnie oddaja klimat Kolumbii... a bynajmniej tak jak sobie ja wyobrazamy :)) Pozdrawiamy
    Alina & Krzysiek

    OdpowiedzUsuń