niedziela, 7 marca 2010

Iquitos - poszukiwanie przewodnika

Lot mielismy z Limy o 6.20, przebieglo bez problemow. Po drodze niesamowite widoki - Andy wynurzaly sie z chmur w swietle wschodzacego slonca...

Krotko o Iquitos. Miasto lezy gleboko w amazonskiej dzungli, nad sama Amazonka. Miasto jest spore, kiedys bylo bogate (handel kauczukiem i ropa), teraz jest biedne. Zyje mocno z turystyki, teraz nie ma sezonu, turystow jest malo, a podaz uslug turystycznych duza. Iquitos jest najwiekszym miastem na swiecie do ktorego nie prowadzi zadna droga, dostac mozna sie samolotem albo statkiem. Stad w Iquitos prawie nie ma samochodow, jest za to sporo motorow i motorowych riksz(y?). Tyle na razie o Iquitos.

Wyladowalismy ok. 8.00. Megagoraco!! I wilgotno! Bardzo to przykra dla ludzi kombinacja. Nie da sie zrelaksowac, czlowiek lezy na lozku w hostelu, pod wiatrakiem i sie poci. A slonce wcale mocno nie swieci, bo jest mgla i chmury, a jak wyjdzie zza chmur to dopiero bedzie goraco...

Pierwsze zadanie w Iquitos - znalezc hostel. Wybralismy cos na chybil trafil z przewodnika Lonely Planet, jeszcze na lotnisku. Wychodzimy z lotniska i doslownie napadlo na nas jakis 10 jegomosciow, przekrzykujacych sie, jakie to maja pojazdy i za ile nas zawioza do centrum. Wybralismy jednego, ktory mial kombi (a nie maly 3-osobowy motor a´la riksza, jakich tu pelno). Kombi mialo z 20 lat, przezarte przez rdze, brak klamek, zarowno od wewnatrz jak i od zewnatrz, brak niektorych szyb. Wiele innych pojazdow bylo w podobnym stanie. Kierowca po drodze rozmawial przez komorke, dojechalismy do hostelu po ok. 20 minutach, za 15 PLN. Hostel nazywa sie chyba Meflo (albo jakos podobnie, pozniej sprawdze i poprawie), jest w samym centrum, 25 PLN, bez sniadania. Hostel wyglada jakby kilkanascie lat temu byl szpitalem, dlugi korytarz wysoki na 2 pietra, po jednej stronie wysoka sciana, po drugiej rowniutko rozstawione pokoje z oknami na tenze korytarz (na zewnatrz okien nie ma). W pokojach dwie prycze, wielki wiatrak i jasne kafelki do 1,5 metra wysokosci, i toaleta. Wyglada jak w brzydkiej lazience albo szpitalu wlasnie. Ew. jak w wiezieniu o zlagodzonym rygorze.

Zadanie drugie, wazniejsze - znalezc przewodnika, z ktorym pojdziemy do dzungli. Jak tylko wysiedlismy z taksowki, w recepcji hostelu nastapil pierwszy atak. Sympatyczny starszy Pan o ciemnej karnacji zapytal:
- Skad jestescie?
- Z Polski.
- Z Polski? Jak Cejrowski! Podrozowalem z nim!
- Z Cejrowskim?!?! Powaznie?
- Tak, macie czas pogadac o tym?
- Ok, zostawimy plecaki i zaraz wracamy!!
No i wrocilismy. Myslimy jakie to szczescie wielkie, przypadek i fuks! Pan zabral nas do siebie do domu, poczestowal soczkiem, opowiedzial gdzie nas moze zabrac w dzungli i za ile. Jak chcielismy zobaczyc zdjecia tego gentlemana z Panem Wojtkiem Cejrowskim, to powiedzial, ze zepsul mu sie aparat fotograficzny, ja mu na to, zeby dal mi karte z tego aparatu to obejrzymy zdjecia u mnie, a on, ze karta wlasnie komus oddal i nie ma! Zastanawiajace... Mimo wszystko bylismy prawie zdecydowani, zeby z nim wlasnie jechac do dzungli, ale powiedzielismy mu, ze musimy sprawdzic jeszcze pare innych opcji i damy mu znac za kilka godzin. Pojechalismy (ta sama) taksowka do centrum. Po drodze skojarzylismy, ze taksowkarz gdzies przeciez dzwonil jak jechal z nami do hostelu i pewnie zadzwonil po tego wlasnie przewodnika, wygladali jakby sie dobrze znali. Tym razem tenze taksowkarz zawiozl nas do najbardziej kolorowego biura podrozy w miescie. A-ha, pewnie chce nam pokazac w kontrascie najdrozsza mozliwa oferte, zebysmy skorzystali z tej wczesniejszej. Tak wlasnie bylo. Tutaj bylo 3 razy drozej - byly to luksusowe lodge w dzungli w porownaniu do hamakow z pierwszej oferty. My zdecydowanie chcielismy miec blizszy kontakt z natura, wiec pierwsza oferta bardziej nam odpowiadala, wiedzial o tym i taksowkarz i pierwszy przewodnik. Nie dalismy sie wiec wrobic w ta prosta sztuczke sprzedazowa ("Panie tu jest superdroga i superfajna oferta, ale tej drogiej Ci nie polecam, kup ta tansza, ode mnie") i stwierdzilismy ze jak jest taka podaz uslug przewodniczych, to sprawdzimy jeszcze kilku innych. Wyszlismy z tego biura podrozy i... jak na nas naskoczyli!!!! Przed wejsciem do tego biura kilku ludzi zaczepialo nas i pytali skad jestesmy, na co grzecznie odpowiadalismy. W tym momencie zaatakowalo nas kilkunastu ludzi, przekrzykujac sie - "Senor de Polonia, references from Poland, best offer, pick me, pick me!" itp. Nie jedlismy jeszcze sniadania, wiec odeslalismy wszystkich mowiac, ze zjemy i przyjdziemy z powrotem z nimi pogadac. Jeden z nich wcisnal mi w rece zeszyt z referencjami, otwarty na referencjach polskich, a tam podpis: "Moises es excellente guido. Wojciech Cejrowski". Powiedzialem Panu, ze bede chcial z nim porozmawiac, ale jak zjemy. W drodze do restauracji podazalo za nami kilku przewodnikow, co chwile wchodzili do lokalu zagladajac czy juz skonczylismy jesc. Jak tylko odlozylismy sztucce przysiadlo sie trzech jegomosciow i juz opowiadali o dzungli i juz pokazywali zdjecia... Powoli mielismy tego dosyc. Odeslalismy ich. Przyszedl kolejny. Niski, umiesniony jak Stallone w najlepszych czasach, z wielkim klem jakiegos zwierza zawieszonym na szyi, czarne dlugie krecone wlosy, czarny t-shirt. Taka macho wersja Krokodyla Dundee! Kolo pyta skad jestesmy, my mu ze z Polski, on na to z szerokim usmiechem, ze podrozowal z polska ekipa telewizyjna przez 3 tygodnie! My mu na to, ze ma pokazac zeszyt z referencjami to pogadamy (wiedzielismy juz ze wszyscy maja takie zeszyty). Dundee wybiegl z restauracji po zeszyt. Tez wyszlismy, kolejni nas zaczepiali, wszystkich odsylalismy, bo mielismy juz dosyc sluchania o wycieczkach (programy prawie identyczne, podobne miejsca, podobny standard, podobne ceny, roznice = przewodnicy). Stwierdzilismy, ze poczekamy na Dundee´ego, bo mial najwieksze bicepsy i powolywal sie znowu na (chyba) Cejrowskiego (czy wszyscy go tu znaja?? moze jezdzil z nimi wszystkimi (trzema), ale moze po prostu klamia, zeby sprzedac wycieczke??) Po 10 minutach Dundee wrocil z jegomosciem, ktorego wczesniej spotkalismy, z tym z zeszytem z referencjami od Pana Wojtka. Czyli nie z trzech biur go znaja, a z dwoch wlasciwie, Ci dwaj potwierdzili wzajemnie swoje wersje, nie klamia - moze rzeczywiscie podrozowali z Cejrowskim? Skoro on ich wybral, znaczy ze sa dobrzy, to i my pewnie powinnismy ich wybrac... (Cejrowski poswiecil jeden odcinek swojego programu "Boso przez swiat" wybieraniu przewodnika w Iquitos wlasnie). Idziemy do nich do biura, reszte odeslalismy. Pokazali nam zeszyt z referencjami, znalezlismy inne pozytywne komentarze od Polakow. Pytam czy maja internet, mieli. Otwieram zdjecia, pokazuje przypadkowego czlowieka ma zdjeciu - Czy to Cejrowski? Si, Si, Senor! No niezla sciema... Otwieram zdjecie Cejrowskiego, pytam: Czy to Cejrowski? Odpowiedz ta sama... Juz mielismy wychodzic, kiedy do pokoju wszedl Pan, ktory przedstawil sie jako Moises. Patrzy na monitor i mowi: "O! Antonio!!" i szeroko sie usmiecha! Kto czytal ksiazki Pana Wojtka, wie, ze wsrod indian stosowal on imie swojego dziadka Antoniego, gdyz latwiej bylo je wymowic. Wiekszosc z lokalnych znala go pod tym wlasnie imieniem! Wypytalismy Moisesa o jego podroze z WC, odpowiadal spiewajaco. Okazalo sie jednak, ze on juz nie jezdzi jako przewodnik. Niemniej wykupilismy w koncu wycieczke w tym biurze, jedziemy tam z miesniakiem Dundee´m (zapomnialem jego prawdziwego imienia) i z szefem calego biura podrozy, z naszej strony tylko nasza czworka. Po negocjacjach placimy 475 PLN od osoby za 6 dni w dzungli (2 noce w lodge´y i 3 w hamakach w terenie), transport 220 km w gore Amazonki od Iquitos, dwoch przewodnikow, pelne wyzywienie i mnostwo atrakcji na miejscu (bedzie lowienie piranii, plywanie z rozowymi delfinami, survival, nocny marsz przez dzungle, ptaki, malpy, pajaki, zaby, weze i aligatory, no i komary)!

4 komentarze:

  1. Antonio, facaldo!!! Może chodziło o Tony'ego Halika ;) Bawcie się dobrze, tylko nie pomylcie łowienia różowych delfinów z pływaniem z piraniami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przemek,

    czekamy na relacje z Dzungli. Wlasnie zaraz wyjezdzamy z San Pedro do Salty.

    Pozdro!

    Michal

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka Bydgoszczanie,
    Z niecierpliwoscia czekamy na relacje z Dzungli.
    My dzis wlasnie dotarlismy do Arequipy. Zameldowalismy sie oczywiscie w Su Majestad u Edisona ;)
    Bardzo sympatyczny czlowiek - prosil aby Was serdecznie pozdrowic!

    OdpowiedzUsuń
  4. My też nie możemy się doczekać Waszego powrotu - narazie oczywiście z tej "pełnej Twych ulubionych gadów i owadów" dzungli.
    Kiedy wracacie do Bydgoszczy?
    rodzice

    OdpowiedzUsuń