poniedziałek, 3 czerwca 2013
Fotki z Nepalu (cz 2. Pokhara i Chitwan)
Po trekkingu dotarliśmy z Marcinem do Pokhary. Marcin poleciał dalej do Kathmandu i do domu, ja zostałem.
Pokhara jest małym (w kategoriach europejskich), a drugim największym miastem Nepalu. Leży pomiędzy wzgórzami nad niewielkim jeziorem, kawałek na południe od Annapurny i jest punktem startowym i końcowym większości wypraw w góry. W latach 70-tych Pokhara była bardzo popularnym celem wypraw hippisów ze względu na niezwykle malownicze okoliczności przyrody, mnogość atrakcji wokół miasta, niskie ceny oraz łatwy dostęp do narkotyków. Obecnie jest mekką backpackerów, w przewodnikach nazywaną pułapką na turystów. Ulice Pokhary wypełnione są klimatycznymi kawiarenkami, restauracjami, sklepikami z pamiątkami oraz salonami fryzjerskimi dla zarośniętych po trekkingach mężczyzn. W Pokharze nie zamierzałem zostawać dłużej niż na dwa-trzy dni. Zostałem pięć.
(jak ostatnio - duży skrót fotograficzny)
Pod mostem pewien Nepalczyk romantycznie przygrywał uroczej Nepalce na gitarze.
Ptaki z ciekawością zaglądały przez płot za którym znajdował się Pałac Królewski.
I wykradały z jego terenu patyki. (?!)
Nepalczycy łodziami płynęli na okoliczną wysepkę na której znajdywała się buddyjska świątynia.
W jaskini było ciemno, ale odrobina światła przedostawała się niewielkimi szczelinami.
Na ulicach rządzą "święte krowy".
Widok z sąsiedniego wzgórza. Z prawej plaża Pokhary, a w tle masyw Himalajów, przysłonięty chmurami. Na wprost wzgórze z którego można zlecieć na paralotni, co też, walcząc z lękiem wysokości, uczyniłem.
Wokół paralotni latają orły, korzystając z tych samych co paralotniarze wznoszących prądów powietrza.
Krótko przed lądowaniem. Wybaczcie nietypową perpektywę ;)
Widok z okna - Machapuchare (6993 mnpm.)
Z Pokhary do Chitwanu (park narodowy - dżungla) udałem się autobusem oraz pontonem, gdyż część trasy pokonałem na raftingu. Kolejnego dnia był też canyoning (wspinaczka wzdłóż wodospadu, a później zejście wodospadem na linach, skakanie ze skał do mini-jeziorek kilka metrów poniżej i zjeżdżanie wydrążonymi przez wodę tunelami skalnymi). Z powodu 100% wilgotności, z raftingu oraz canyoningu zdjęć nie ma... ;) Poniżej malowniczy obóz, gdzie ze współtowarzyszami podróży nocowaliśmy pomiędzy raftingiem a canyoningiem.
Park Narodowy Chitwan ma ponad 900 km^2 powierzchni i jest zamieszkany przez co najmniej 122 tygrysy. Tygrysy pożerają średnio 9 osób w ciągu roku, czyli średnio jedną co 6 tygodni. Tydzień przed moim przyjazdem do Chitwan tygrysy zjadły trzy osoby. Statystycznie rzecz biorąc byłem więc bezpieczny... :/ 80% parku porośnięte jest lasem, a pozostałe 20% słoniową trawą, która w momencie kiedy my tam byliśmy osiągała wysokość do 4 metrów, co znacznie utrudniało dostrzeżenie zwierząt. Znaleźliśmy jednak nosorożca! (a później ok. 20 kolejnych)
I jaszczurkę!
A jeziorem płynął wąż. (był bardzo szybki!)
Pierwszego dnia odbyliśmy jeep safari, często jednak wychodząc z samochodu w poszukiwaniu zwierząt.
Wieczorem, miastem prowadzone były słonie, na których również odbywają się safari. To jednak niehumanitarne, gdzyż kierowanie słoniem odbywa się poprzez okładanie go kijem i kłucie zaostrzonym narzędziem przypominającym harpun. Do tego ręki przykładać nie chciałem. Jednak wrażenie jakie pozostawia po sobie słoń przechodzący tuż obok jest naprawdę kolosalne!
W pokoju też były zwierzęta. Z tym się całkiem polubiłem, bo zjadało komary. ;)
Kolejnego dnia popłynęliśmy w głąb dżungli łódką, po czym zrobiliśmy kilkukilometrową trasę powrotną po lesie pieszo, poszukując tygrysów. Najpierw, w rzece, znaleźliśmy nosorożca. Nie było trudno, gdyż jak nas zobaczył to dynamicznie ruszył w naszym kierunku, na szczęście po chwili zrezygnował...
Były też sarny,
orły,
czarnodziobe bociany
i krokodyle.
Woda nie zachęcała do tego, żeby do niej wpadać, a nasza łódeczka była baaardzo chybotliwa.
Jedyną naszą obroną przed tygrysami był przewodnik (metr sześćdziesiąt) i jego bambusowy kij (metr dwadzieścia). Dlatego w kieszeni trzymałem w gotowości swojego Victorinoxa ;)
Najpierw znaleźliśmy ślady tygrysa,
później jego pożywienie,
były też przeurocze słonie,
...niestety jedynym napotkanym z kotowatych był ten poniżej. Równie drapieżny, ale jednak mniej imponujący niż tygrys bengalski.
Kathmandu przywitało mnie zachodem słońca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przemek,
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia!
Byliśmy tam wiele lat temu, choć zdecydowanie nie skorzystaliśmy z tak wielu atrakcji jak Ty! Ten lot na paralotnii był w tandemie, czy potrafisz latać i bezpiecznie lądować?
Pozdr!
M
Tandem ofkors :) A przy lądowaniu prawie zahaczyliśmy o krowę... było baaardzo blisko :)
OdpowiedzUsuńAle tak mi się to latanie spodobało, że to będzie jedna z rzeczy, które będę chciał bardziej zgłębić po powrocie do PL.
Pozdro i do zobaczyska w Wawie,
Przemek
Superfotki. Pozytywnie Ci zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Marcin
Fotki boskie. Najbardziej mnie chyba zachwyciła ta z jaskini i ta pierwsza - super moment do uchwycenia dla fotografa lub kamerzysty... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Sol/Monique
PS. Polecam mały PODWÓJNY turystyczny KONKURS u mnie :)