środa, 28 kwietnia 2010

Barcelona właściwa

Barcelona jest wspaniałym miastem, ale co za dużo podróżowania, to niezdrowo. Szczególnie, że nasza wyprawa z góry zaplanowana była na 100 dni, nie na 106, i była zoptymalizowana! ;) A w związku z tym: skończyła się pasta do zębów, skończył się szampon, skończyło się mydło, skończyły się czyste ubrania, skończyło się też ubezpieczenie. Skończył się także budżet wycieczki... A w Barcelonie, szczególnie w porównaniu do Ameryki Południowej, wcale tanio nie jest! Nie wiedzieliśmy na ile dni tam utknęliśmy, trudno było podjąć decyzję - czy jedziemy na stopa, czy czekamy aż chmura dymów wulkanicznych opadnie, żeby lecieć. Wybraliśmy opcję drugą, gdyż chwilowo nie mieliśmy już ochoty na dalsze jeżdżenie. Ze względu na wyczerpywanie się funduszy postanowiliśym żyć jak najbardziej ekonomicznie.

Po kilku godzinach maszerowania z plecakami po centrum i kilku odwiedzonych hostelach, znaleźliśmy w końcu miejsce dla siebie - było to tzw. pension (pokoje w prywatnej kamienicy), leżące przy Plaza Reial, tuż przy głównej turystycznej ulicy Barcelony La Rambla, w samym centrum starego miasta. Pokój najlepszy z napotkanych po drodze i najtańszy (co nie znaczy, że tani, 45 EUR na 2 osoby za dobę). Przyszło nam tam spędzić 6 nocy. Żywiliśmy się głównie w pobliskim Carrefourze - nasze 6 śniadań było to 6*bagietka + 6*jugurt truskawkowy 0,6 litra (razem 1,5 EUR za 1 zestaw). Śniadania jedliśmy zazwyczaj na ławkach w parku, na fontannach, lub na krawężniku, z innymi bezdomnymi. ;) Na obiady przeważnie jedliśmy kebab/pizze/inne fast foody, byle taniej (4-8 EUR).

Mieliśmy strasznego jet laga. To przypadłość związana z podróżowaniem pomiędzy strefami czasowymi. W czasie 10-godzinnego lotu pokonaliśmy 7 stref czasowych. Organizm wariuje, zazwyczaj trwa to kilka dni. Była północ, a my czuliśmy się, jakby była 5 po południu. Pierwszej nocy udało mi się usnąć dopiero o 6 rano. Wstałem po 15-tej. Kolejnych nocy było podobnie, udawało się to przesunąć o około 1-2h na dobę, więc do pełnego unormowania organizmu trochę minęło...

Wszystkie dni spędziliśmy na zwiedzaniu Barcelony. Obeszliśmy chyba wszystko... Mogę szacować, że w te dni razem zrobiliśmy pieszo około 100 km. Stare miasto, port, plaża, centrum biznesowe, stare dzielnice mieszkalne, nowe dzielnice mieszkalne, parki, kościoły, fontanny, place, rynki i galerie handlowe. Oglądaliśmy pocztówki i jak znaleźliśmy na nich coś czegoś jeszcze nie widzieliśmy, to tam szliśmy. Po 5 dniach nie było już takich rzeczy. Widzieliśmy wszystko. Ostatniego dnia chcieliśmy iść do muzeum sztuki... ale go nie znaleźliśmy. Zamiast tego trafiliśmy przypadkiem do jakiejś galerii sztuki. W polarze, plecaku i butach trekkingowych wszedłem do środka i z fascynacją oglądałem zdjęcia i obrazy. Po jakimś czasie podeszła do mnie dość ładnie ubrana Pani, uśmiechnęła się i błysnęła mi flashem ze swojego aparatu prosto w oczy. O co chodzi!? Rozejrzałem się - wokół mnie tłum ludzi w garniturach bądź eleganckich sukniach, piją szampana, którego polewano wszystkim przy stole obok. Hmmm... coś tu nie gra. Rozejrzałem się i dopiero zobaczyłem tablice, że to wernisaż jednego z hiszpańskich zrzeszeń artystów. Chwilę się pokręciłem wokół, jakby nigdy nic i cichaczem się wymknąłem. Szkoda, że nie znam na tyle hiszpańskiego, żeby bardziej wtopić się w tłum i się zapoznać! ;) Później przechadzaliśmy się z Grzechem jedną z uliczek. Przy jednym z kiosków stał karton z gazetami, wszystkie przeznaczone do wyrzucenia. Jakiś Pan w łachmanach nachylił się i wybrał gazetę dla siebie, po czym czym prędzej się oddalił. Postanowiliśmy wziąć też coś dla siebie, to całkiem dobre gazety, numery sprzed miesiąca. Padło na Sunday Times Travel i Scientific American. Mieliśmy lekturę na wieczór, którego mieliśmy już dość chodzenia.

Nię będę pisał o historii Barcelony, o Gaudim i Dali, o których trzebaby przy okazji opowiedzieć. Nie będę też pokazywał Wam zabytków ani zbyt dużo ulic Barcelony. Napiszę tylko, że jest to najpiękniejsze miasto jakie znam i gdybym chciał mieszkać gdzieś poza Polską, to mieszkałbym właśnie w Barcelonie. Miasto jest niesamowicie piękne i ma wspaniały klimat. Jest też zadbane, bezpieczne i wydaje się być przyjazne mieszkańcom - każdy jego fragment był zbudowany tak, aby zapewnić jak największą użyteczność społeczną - budynki są piękne, chodniki i drogi są szerokie, parkingi obszerne. Zarówno w dzielnicach turystycznych, jak i mieszkalnych jest mnóstwo miejsc socjalnych - placyki, ryneczki, kawiarenki, gdzie ludzie spotykają się, dyskutują, grają w karty, domino, czy też piją piwo. Tutejsi urbaniści wykonali kawał dobrej roboty - i to już kilkaset lat temu, kiedy planowali, obecnie stare, miasto. I to samo dotyczy nowych dzielnic - są przestronne i ładne, takie, że naprawdę aż chce się tam mieszkać. Miasto ma piękny port pełen jachtów, ma plaże, wokół są góry - dla każdego coś miłego. Dla rowerzystów wszędzie są ścieżki rowerowe, wymyślono też automatyczne wypożyczalnie rowerów - co kilkaset metrów są elektromagnetyczne parkingi ze stojakami na których są rowery, które można wypożyczyć na specjalną kartę magnetyczną. Bierze się taki rower z jednego miejsca, a później zostawia gdzie indziej. Pełna dowolność w komunikacji i nie trzeba się martwić o pojazd - genialne! Na dodatek do Barcelony lata tania linia lotnicza na R., z większości dużych miast w Polsce, więc tanio można się tam dostać (w naszym przypadku 30 EUR, ale chyba można jeszcze taniej). Polecam wszystkim odwiedzenie Barcelony! Mógłbym jeszcze pisać o tym jak tam jest fajnie i ile ciekawych miejsc widziałem, ale jak już wspominałem - nie będę o tym wspominał. ;) Nie pokażę też tego na zdjęciach, w internecie jest dużo galerii, które ukazują zabytki i klimat Barcelony. Ja pokażę Wam z Barcelony to, co jest... hmmm... nietypowe albo inne! (A czasem zupełnie normalne.)

Np.
- hiszpańskie graffiti



- albo oryginalne dekoracje na szczycie budynku



- zewnętrzne ściany domu we wzorek z tapety u babci



- zielona uliczka w centrum miasta



- niestety w Barcelonie nie można kąpać się w fontannach (nie żebym planował;)



- ale każdy znajdzie tu kawałek przestrzeni dla siebie...



...choć czasem nie jest to łatwe



- tu na murach rysuje się serduszka, zamiast... zamiast tego co rysuje się u nas!



- tylko, że drzewa jakieś dziwne mają ;)



- widok portowy (tak, wiem, bez sensu;)



- jedna z uliczek, tylko dla pieszych, ściśle monitorowana!



- tu na rondach stawia się fontanny (i to nie jest odosobniony przypadek)



- a niektóre kościoły buduje się już od 130 lat. Ale za to jaki to kościół!





- tu nawet gołębie się myją ;)
(musiałem pokazać chociaż jedno zwierze!;)



(dwa właściwie)



- Gaudi miał wyobraźnię, jego budynki i park robią niesamowite wrażenie. U nas, w Polsce - wszystko musi być klasyczne, zgodne z konwencją i zasadami. Tutaj niekoniecznie. Daje to rewelacyjne efekty. Polecam wpisać w google "gaudi" i obejrzeć galerię! A miało o nim nie być... Ale Gaudi budował z jajem!







- tutaj nie wszystkie budynki mają kształt prostopadłościanów





...za to rośliny miewają!



- jedna z automatycznych wypożyczalni rowerów



- jest też sporo prywatnych, starych rowerów



- a tu niby stara i niezbyt bogata dzielnica, całe pranie na wierzchu... a jak ładnie!



- panowie z fast-fooda oglądają mecz FC Barcelona (TV nad drzwiami)



- widoki z okna naszego pokoju - La Rambla nocą





- w tą uliczkę nie zdecydowałem się wejść



- skłania do refleksji









- kto chce się przejechać na wesołej karuzeli?



- tu na rynku można kupić świeże truskawki...



...albo soczki owocowe...



...tylko trzeba uważać od kogo się kupuje! ;)



- postanowiłem też odnaleźć miejsca z książki "Cień wiatru". Cmentarza Zapomnianych Książek niestety nie znalazłem, ale znalazłem ulicę, na której znajdowała się księgarnia Daniela Sempere - Carrer de Santa Anna. Niestety żadnej księgarni już tam nie było...








A z podsumowaniem wyjazdu niestety na czwartek nie zdążę, więc na razie mowię jeszcze - do zobaczenia!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Bogota

Do Bogoty dostaliśmy się samolotem za około 200 PLN z Santa Marty. Z lotniska taksówka do starej dzielnicy La Candelaria (28 PLN). Udaliśmy się do losowo wybranego hostelu La Casa del Sol, o którym nie będę się rozpisywał, gdyż zdecydowanie go nie polecam. Po jednym noclegu obeszliśmy całą dzielnicę w poszukiwaniu nowego hostelu, ogólnie standard raczej kiepski. W końcu, na kolejne noce zatrzymaliśmy się w hostelu Fatima, ten jest znacznie lepszy (30 PLN).

Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że w Bogocie są trzy dzielnice, które warto zobaczyć:
- La Candelaria, czyli stare miasto, a w nim katedry, wąskie uliczki, stare zabudowania, pierwszy na świecie pomnik Simona Bolivara - wyzwoliciela Ameryki Południowej, stary rynek i siedziby rządu
- Downtown - leżące zaraz przy La Candelarii, z centrami handlowymi, biurowcami i Muzeum Złota (o tym za chwilę)
- North Bogota - z ambasadami i drogimi hotelami
Poza powyższymi warto zobaczyć także Monastyr, czyli katedrę leżącą na górze wystającej właściwie z centrum Bogoty. Niedaleko Bogoty jest też kolumbijska Wieliczka - czyli katedra wybudowana w kopalni soli. Na zdjęciach wygląda jednak znacznie mniej imponująco niż nasza, więc ją sobie odpuściliśmy.

Każdego dnia naszego pobytu w Bogocie padał deszcz, było też dość chłodno. Znowu w ruch poszły polary i kurtki przeciwdeszczowe. Bogota, jak to często bywa w przypadku południowoamerykańskich stolic, leży w górach, na 2600 mnpm, wokół są inne, jeszcze wyższe góry. Z powodu pogody nie zdecydowaliśmy się na żaden trekking po okolicy, cały nasz pobyt minął na spacerach po La Candelarii i Downtown. Odwiedziliśmy też Monastyr (20 PLN) i Muzeum Złota (5 PLN). Ogólnie miasto nie zachwyciło mnie niczym szczególnym. Wielki (8 mln mieszkańców), betonowy moloch. A stare miasto - dokładnie takie jakiego możnaby się spodziewać. Kilka ładnych budynków, dużo brzydkich. Asolutnie nic ciekawego. Podsumowując - nie polecam zostawać dłużej niż 1 dzień, który poświęcić należy na odwiedzenie Muzeum Złota, krótki spacer po starówce i ew. odwiedzenie Monastyru. Na tym etapie podróży, w tym mieście, po ostatnim Lariamie - z utęsknieniem czekałem na powrót do domu...

LA CANDELARIA

- widoki podczas śniadania w jednej z kawiarni



- uliczki









- w Polsce mamy około 110 telefonów komórkowych na 100 mieszkańców (albo coś koło tego), w Kolumbii jest ich znacznie mniej. Stąd na ulicach pojawiają się ruchome budki telefoniczne (bez budki) z kilkoma telefonami komórkowymi na łańcuchach. I z chipsami.









- rynek starego miasta. Najbrzydszy w Ameryce Południowej, choć katedra była niczego sobie.



Przechadzając się ulicami Bogoty, gdy pierwszy raz ujrzałem Monastyr, moim oczom ukazał się ten widok.
(poniższe zdjęcia i opisy nie są bluźniercze i nie jest to absolutnie moim zamiarem, są przedstawieniem tego co widziałem)



Na górę jedzie się kolejką typu Gubałówka.



U góry rosną ciekawe kwiaty...



...latają kolibry...



(migawka na 1/125 sekundy, przy tej prędkości skrzydła normalnego ptaka są całkiem wyraźne, tutaj niecałkiem. próbowałem też na 1/500 sekundy, efekt podobny!)



... z kolejki do klasztoru prowadzi droga krzyżowa. Rzeźby reprezentujące kolejne stacje są bardzo dobrze wykonane, zwłaszcza na szczycie góry i w chmurach budują bardzo specyficzny klimat...





...poza ostatnią.
(która wygląda raczej jak postać z komiksu o superbohaterach)



Ołtarz jest równie oryginalny.



Panorama Bogoty.



MUZEUM ZŁOTA

Muzeum jest bardzo dobrze i nowocześnie zorganizowane, bardzo polecam. W muzeum są wystawy dotyczące metalurgii, technik obróbki złota, historii rabunku złota przez hiszpańskich konkwistadorów. Wszystko to opowiedziane za pomocą multimedialnych prezentacji i z użyciem kilkudziesięciu tysiecy (!) złotych artefaktów. Są specjalne wystawy poświęcone szamańskim ceremoniom i indiańskim tradycjom oraz roli złota w ich przeprowadzaniu.



- niektóre obiekty były piękne









- ten artefakt przedstawia legendarną ceremonię El Dorado, w której to indianie poświęcali swoim bogom najpiękniejsze złote przedmioty wrzucając je z tratw do jeziora Guatavita. Ta złota figurka ma około 20 cm długości, jej repliki są najczęstszym wzorem pamiątek z Kolumbii, pojawiają się na każdym straganie z pamiątkami w postaci plastikowych figurek, na koszulkach itp.



- inne obiekty były dziwne







Pierwowzór "The Simpsons"? ;)





- a jeszcze inne tajemnicze lub straszne. Między innymi poniższe maski widziałem w trakcie ceremonii ayahuasca w Iquitos, pokazał mi je wtedy szaman... a tutaj znajdywały się one w Sali Ceremonii, przy opisach dotyczących tego typu ceremonii właśnie! Zacząłem poszukiwać maskę, która w moich wizjach pojawiała się najczęściej, niestety nie znalazłem jej w całym muzeum, ale inne, które widziałem pojawiały się tam... Chcąc zrozumieć znaczenie tego, co najmniej dziwnego zjawiska, zacząłem się bardziej niż wcześniej zagłębiać w większość muzealnych tekstów wokół mnie. Kilka z opisów przepisałem. Tłumaczenia ani interpretacji się nie podejmuję.

"...natural and supernatural principles are balanced, in indigenous thought. There are men and there are also women, light follows darkness, rain comes after drought, wild has its opposite in domesticated, and the world above is matched by the one below. When the balance is broken, chaos ensues; uncontrollable forces take over the universe and threaten disorder and terror. Wise men then intervene to bring order back into the world. Through sacred offerings they restore the balance and ensure that life will follow its course once more..."

"...shamans used sacred plants to immerse themselves in the spiritual dimension in reality and visit other levels of the cosmos. Consuming these plants, coupled to fasting, sound and light effects, and repeated body movements, induced a state of trance that taught the secrets and powers of the universe and in which the invisible was made visible..."

"...when the shaman is in trance, he feels that he is transformed into a bird and makes long journeys. Some believe that they get transfigured into a condor, others into a humming bird or heron... priests who identified themselves with bats evoked these animals habits in their own; they lived in dark temples, worked at nights, and flew when they were in trances..."